Wreszcie najwspanialszy moment w każdej wspinaczce. Chwila, kiedy od szczytu dzieli mnie już tylko kilka kroków, kiedy wiem, że już nic nie stanie mi na przeszkodzie, kiedy wiem, że zwyciężyłem… Zwyciężyłem nie górę czy pogodę, lecz przede wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać się o nigdy nie określoną granicę między kalkulowanym ryzykiem a ryzykanctwem, to trudno, zgadzam się. Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami, które na mnie czyhają. Zgadzam się na wiatry, które tygodniami biją w ściany namiotów i doprowadzają do granicy szaleństwa. Zgadzam się na drogi prowadzone na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuje za te trudy, jest niebotycznie wielka. Jest nią radość życia.
Fragment książki „Mój pionowy świat"
To, co zaczęło się ze mną dziać wieczorem i prześladowało następnego dnia na grani, napełniło mnie niepokojem, nawet lękiem. Kiedy gotowałem wieczorny posiłek, cały czas miałem nieodparte wrażenie, że muszę zrobić go dla dwóch. Co więcej, byłem przekonany o czyjejś obecności w namiocie i nie dam głowy, czy przypadkiem nie usiłowałem z tym kimś rozmawiać. Czułem się bardzo dobrze, nic mi nie doskwierało. Skąd więc te majaki? A może mi się tylko zdaje, że wszystko jest w porządku? Takie pytania dręczyły mnie na równi ze zwidami. Wtedy na nowo ogarnęła mnie niepewność, czy aby dobrze robię, idąc w górę. Rano, kiedy wychodziłem w kierunku szczytu, złudzenie czyjegoś towarzystwa nadal mnie nie opuszczało. Łapałem się na tym, że staję, aby poczekać na tego drugiego, że co jakiś czas robię mu miejsce, aby zmienił mnie na prowadzeniu. I jeszcze te gwiazdy. W pewnym momencie rzuciłem okiem na Tybet i aż usiadłem. Na dziennym niebie zobaczyłem je wyraźnie migocące niczym w nocy. Przymknąłem powieki, potem spojrzałem na zegarek. Dochodziła 13, kiedy znów spojrzałem na niebo. Gwiazdy nadal świeciły…
Fragment książki „Na szczytach świata”